12) Osoby, oczekujące na tramwaj lub autobus, winny stać na chodniku tuż przy przystanku, lub na miejscu specjalnie do tego wyznaczonym, nigdy zaś na jezdni.

13) Czepianie się pojazdów, będących w ruchu, lub wskakiwanie do nich, jest wzbronione. Sport taki jest przyjemnością bardzo krótkotrwałą, a nierzadko powoduje kalectwo, a nawet i śmierć.

19) Usłyszawszy sygnał ostrzegawczy lub nawoływanie, należy obejrzeć się w kierunku głosu lub też zatrzymać się, aby dać drogę pojazdowi.

źródło tekstu: Biblioteka Narodowa; tytuł: Jak należy przejść ulicę; wydawca: Warszawa : „Hawu”, [1937] (Warszawa : Druk. „Grafja”)

Lata 30. XX wieku to czas, gdy polskie miasta dynamicznie się rozwijały, a wraz z nimi ruch drogowy. Tramwaje, autobusy, samochody i tradycyjne dorożki wspólnie dzieliły przestrzeń miejską, tworząc wyjątkową różnorodność środków transportu. Nic więc dziwnego, że już wtedy wprowadzano przepisy, które miały zapewnić bezpieczeństwo zarówno pieszym, jak i kierowcom. Zajrzyjmy w przeszłość i zobaczmy, jakie zasady obowiązywały w Polsce w 1937 roku.


Oczekiwanie na tramwaj czy autobus – tylko na chodniku

Jednym z ówczesnych przepisów był zakaz stania na jezdni podczas oczekiwania na tramwaj lub autobus. Pasażerowie musieli znajdować się na chodniku, tuż przy przystanku, lub na specjalnie wyznaczonym miejscu.

Dlaczego to było ważne?
W tamtych czasach torowiska tramwajowe często biegły wzdłuż jezdni, bez wydzielonych pasów ruchu, jak to ma miejsce dzisiaj. Wsiadanie i wysiadanie z tramwaju wprost na ulicę wiązało się z ryzykiem potrącenia przez inne pojazdy. Dlatego dbano o to, aby pasażerowie oczekiwali w bezpiecznym miejscu.

Ciekawostka:
Wysepki przystankowe, które znamy dziś z miast, w latach 30. dopiero zaczęły się pojawiać w Polsce. Wcześniej pasażerowie wsiadali i wysiadali bezpośrednio z jezdni, co wymagało dużej uwagi i ostrożności.


Czepianie się pojazdów – zakaz „sportu” dla wszystkich

Kolejnym przepisem było wprowadzenie zakazu czepiania się pojazdów w ruchu, wskakiwania i wyskakiwania z nich. Określano to zachowanie jako „sport”, który choć chwilowo mógł dostarczyć adrenaliny, często kończył się tragicznie. Co ważne, nie dotyczyło to tylko młodzieży – dorośli również ulegali tej ryzykownej „modzie”.

Jak wyglądało to w praktyce?
Na ulicach polskich miast, takich jak Warszawa, Kraków czy Lwów, zarówno młodzież, jak i dorośli często korzystali z okazji, by „zaoszczędzić czas” lub pieniędze, podczepiając się do tramwajów, wozów konnych czy nawet samochodów. Niektórzy jechali na zderzakach tramwajów, inni wskakiwali do nich w biegu i wyskakiwali tuż przed zatrzymaniem, traktując to jako część codziennej rutyny. Zimą, gdy śnieg pokrywał ulice, równie popularne było „ślizganie się” na butach za saniami lub samochodami – praktyka, którą uprawiali zarówno młodsi, jak i starsi.

Ciekawostka:
Otwarte platformy tramwajów były szczególnie zachęcające – umożliwiały łatwe wskoczenie na pokład nawet podczas jazdy. Dorośli często korzystali z tego, by „nadgonić czas” w drodze do pracy lub domu, nie zwracając uwagi na ryzyko. Praktyki te stały się tak powszechne, że władze były zmuszone wprowadzić przepisy ograniczające te niebezpieczne zachowania. Niestety, mimo zakazów, wielu ludzi dalej podejmowało to ryzyko – dla oszczędności, wygody lub zwykłej dawki adrenaliny.

Te zachowania, choć dziś wydają się lekkomyślne, w latach 30. były codziennym widokiem na ulicach polskich miast.


Reakcja na sygnały ostrzegawcze lub nawoływanie – zatrzymaj się i ustąp drogi

Przepisy nakazywały również, by piesi i inni uczestnicy ruchu reagowali na dźwięk sygnałów ostrzegawczych, takich jak klaksony czy dzwonki tramwajowe lub nawoływanie dorożkarzy. Usłyszawszy taki dźwięk, należało spojrzeć w stronę jego źródła lub zatrzymać się, aby umożliwić pojazdowi przejazd.

Dlaczego to miało znaczenie?
W latach 30. sygnalizacja świetlna dopiero zaczynała pojawiać się na polskich ulicach. Sygnały dźwiękowe były podstawowym sposobem komunikacji między kierowcami, pieszymi i innymi uczestnikami ruchu – zatrzymaj się i ustąp drogi .

Ciekawostka:
W tamtych czasach kierowcy samochodów używali mechanicznych klaksonów o charakterystycznym dźwięku, a dorożkarze wyposażeni byli w gwizdki lub nawoływali. W większych miastach, takich jak Lwów, mieszkańcy często rozpoznawali konkretny typ pojazdu po jego dźwiękach.


Polskie drogi w latach 30. – bezpieczeństwo przede wszystkim

Przepisy drogowe z 1937 roku odzwierciedlają rzeczywistość tamtych czasów. Były odpowiedzią na wyzwania związane z rosnącym natężeniem ruchu i koniecznością zapewnienia bezpieczeństwa w miastach. Choć dziś wiele z tych zasad wydaje się oczywistych lub przestarzałych, były one ważnym krokiem w kierunku tworzenia zorganizowanego systemu ruchu drogowego.

A co Wy myślicie o tych przepisach? Czy coś podobnego można zauważyć w dzisiejszych zasadach ruchu drogowego? Podzielcie się swoimi opiniami w komentarzach!

Od dorożki do tramwaju: jak zakazy chroniły Polaków przed sobą nawzajem